Pierwsza rocznica śmierci trenera kolarstwa ostrołęckiego

2021.03.05
Pierwsza Rocznica Śmierci trenera kolarstwa Ostrołęckiego – Kazimierza Górskiego (1941-2020).
Piątego marca ubiegłego roku dotarła do nas bardzo smutna wiadomość o śmierci ikony kolarstwa ostrołęckiego.

Jakim był trenerem i człowiekiem kolarz – Kazimierz Górski?
Od pierwszego momentu jaki pamiętam był stanowczy ale lubił także żartować.
Gdy pojawiłem się po raz pierwszy na “treningu” swoim rowerem Malwa powiedział do zawodników, którzy posiadali już kolarki aby przeciągnęli mnie przynajmniej do Miastkowa.
Zbiórki kolarskie na trening odbywały się od zamierzchłych lat przy Domu Sportowca w Wojciechowicach, przy ul. Partyzantów 3.
Kolarze mieli tu swoją kanciapę pod schodami w drugiej klatce schodowej. Do dziś pamiętam jak trener grzebał tam cały czas przy którymś rowerze. Coś przekładał, na kogoś krzyczał, że ma brudny łańcuch czy koła. Później gdy już otrzymałem kolarkę pamiętam, że rywalizowaliśmy w czystości swoich szos – przynajmniej na niedzielne zbiórki. Pamiętam, że Maksym dał mi, bądź polecił, że do obręczy i innych elementów aluminiowych najlepsza jest pasta do czyszczenia żelazek. Była SUPER! W słońcu nie można było spojrzeć na błysk szprych tak można było wyszlifować poszczególne podzespoły szosy. Tak tylko “szosy”, nikt jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku nie słyszał w Polsce o rowerach górskich – nie rowerach “górskich” Górskiego ale o rowerach do specjalności kolarskiej później nazwanej MTB (Mountain Bike bądź Mountain Terrain Bike). Pomimo, że w USA kolebce tej konkurencji produkowano już inne rowery dla kolarzy niż “szosa”, my wiedzieliśmy o jedynej słusznej konkurencji rozgrywanej na szosówce. Rowery nasze były tak uniwersalne, że latem służyły do trenowania i startów w wyścigach a późną jesienią przeobrażaliśmy je w przełajówki. Trener oczywiście ze względów oszczędnościowych i jednocześnie braku dostępności w klubie odpowiedniego sprzętu spawał nasze wolnobiegi, skracał stary łańcuch i już mieliśmy przełajówkę na “ostre koło”.
Do szosówki zakładaliśmy ruskie szytki zimowe “balony” i już można było trenować, startować na przystosowanym do zimy rowerze. Trener robił nam z wolnobiegu dwojaką możliwość wyboru przełożeń na ostre koło. Zostawiał dwie koronki np. 20 i 22, a że nasze szosy posiadały tylne haki w podłużnym kształcie, można było rozpiąć szpilkę, przełożyć łańcuch na mniejszą koronkę, naprężyć, zapiąć i już mieliśmy twardsze przełożenie.
W czasach gdy jeździliśmy na wyścigi wieloetapowe z trenerem często jako mechanik grzebał w naszych rowerach a nas wyganiał spać abyśmy byli wypoczęci. Pamiętam pękniętą obręcz na jednym z etapów (obręcz aluminiowa łączona wewnętrzną mufą i zawsze cięższa w tym miejscu, bez możliwości wyważenia ) u któregoś kolegi. Trener pożyczył jakieś stare koło, bądź samą obręcz od trenera z innego klubu i do późnej nocy przeszprychował, wycentrował, nakleił szytkę aby na rano zawodnik nie musiał się wycofywać z powodu braku koła. Brakowało zapasowych kół, szytek, łańcuchów i innych podzespołów. Często trener musiał “kombinować” jak usprawnić nasze rowery. Dobrze, że trafiały się na wyścigach bogatsze kluby, od których można było coś pożyczyć.
Czasy lat osiemdziesiątych wspominam do dziś jako wspaniała przygoda z kolarstwem, które zaszczepiło we mnie tę pasję do dziś.

Dziękuję trenerowi, że postanowił przyjąć mnie do Klubu – wówczas Wojewódzki Ludowy Klub Sportowy “Ziemia Kurpiowska” w Ostrołęce.

Wracając do pierwszego dnia treningu niedzielnego na rowerze “Malwa”. Trener przekazał mnie pod opiekę Pawłowi Niedbała i prosił o sprawdzenie moich możliwości. Trochę się bałem, bo Oni na swoich “szosach”, a ja na Malwie. Nie pamiętam dokąd (jak daleko) mnie testowali ale na pewno w stronę Miastkowa. Nie pamiętam dziś czy byłem zmęczony, nie pamiętam jak dotarłem do domu, do Czarnowca jeszcze około trzynastu kilometrów na tej swojej Malwie.
Z powodu takiego, że nie było jeszcze internetu, telefonów komórkowych, nawet w domu nie było telefonu stacjonarnego, bo był tylko u Sołtysa, czekałem cały tydzień do następnej niedzieli aby dowiedzieć się od trenera czy dostanę rower.
W następną niedzielę pojechałem oczywiście na Malwie pod Dom Sportowca i usłyszałem ocenę Pawła Niedbały, który przekazał trenerowi, że “trzeba Mu złożyć rower”.
Ten pierwszy rower, który otrzymałem miał kolor niebieski ale z powodu braku sprzętu miał tylko dwa przełożenia tak jak późniejsze nasze przełajówki na ostre koło. Ten, który otrzymałem miał założony wolnobieg (zwany też wielotrybem) niezaspawany, więc rower był na “wolne koło”. Trener powiedział, że jak przyjdą przerzutki to założymy.
Na tym rowerze, na kolejny test wysłał mnie trener na pierwszy w moim życiu wyścig do Siedlec – na Kryterium Uliczne.
Umordowałem się tylko – tyle pamiętam. Każdy kolarz wie co to Kryterium. Na rowerze bez możliwości zmiany przełożeń za długo nie da się utrzymać w peletonie – szczególnie po wyjściu z zakrętu.

Wiele wspaniałych chwil pozostaje w pamięci z kilku lat uprawiania kolarstwa. Trenera traktowałem jak drugiego ojca, który powiedział, że trzeba zrobić tak czy tak i to było święte!

Dziś w rocznicę śmierci chciałbym wspomnieć nie tylko o trenerze ale również o moich kolegach, którzy na pierwszym treningu testowali moje możliwości (oni już jakiś czas się ścigali);

  • Sylwek Grabowski “graboś”
  • Sławek Mąka “mąkowski”
  • Mariusz Mrozek “belmondo”
  • Paweł Niedbała “pawlak”
  • Jacek Podsadny – “maksym”

W niedzielę (7.03.2021) spotykamy się wszyscy na mszy rocznicowej za naszego trenera Kazimierza Górskiego i na wyścigu w “Strefie Teodorowskiej”, na Pierwszym Memoriale imienia naszego niezapomnianego trenera.
foto: Trener naprawia koło Maksyma i Trybuna Ludu 🙂

Pozdrawiam
Marek Karczewski
źródło: KK24h.pl

2003 rok. Foto Piotr Ossowski

Skomentuj Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dostępność